Z pozdrowieniami dla tych co są na diecie chyba zrobię falstart tłusty czwartek co prawda dopiero jutro Jak to mówią najpierw masa potem rzeźba
Arkadiusz Kaczmarek Arkadiusz Kaczmarek Trener i Konsultant Sandler Training Polska🔴 Zarządzanie sprzedażą 🔴 Szkolenia 🔴 Rozwój i Wdrażanie Published Jun 18, 2019 Kilka dni temu rozmawiałem z dobrą znajomą, która jest menadżerem zespołu sprzedaży w innym TU na temat problemów z rekrutacją. W trakcie rozmowy usłyszałem: Wiesz, my tu bierzemy każdego, jak leci. Weryfikacja jest w trakcie pracy. Wiadomo, że spora cześć odpadnie, ale cześć zostaje. Jak to mówią „najpierw masa, potem rzeźba”. (Śmiech w słuchawce...) Droga kadro menadżerska z branży, czy Waszym zdaniem to naprawdę działa? Ciekaw jestem Waszej opinii. Explore topics Na milion sposobów może potoczyć się życie zawodowego piłkarza, gdy ten postanowi już zawiesić buty na kołku. Niektórzy idą w trenerkę, inni swojego szczęścia szukają w roli agentów piłkarskich, a bywają też tacy co kompletnie zmieniają branżę. Rzadko zdarza się jednak, byWażne jednak jest to, na jakim etapie się znajdujesz. Jeżeli masz dużą nadwagę, a chcesz zacząć budować mięśnie, to nie rzucaj się od razu na treningi dla zaawansowanych. Wszystko stopniowo. Najpierw postaw na umiarkowany trening, nawet dłuższe cardio o umiarkowanej intensywności, żeby początkowo przyzwyczaić ciało do wysiłku.
Najpierw masa, potem rzeźba. Mama i Tata codziennie pilnują mojej wagi. Zawsze jak przyjdą to najpierw to ich interesuje. Wiem, jestem maleńki. Ale spokojnie. Urosnę bardzo szybko. Przynajmniej się postaram. Jem coraz więcej i coraz częściej jestem głodny. Rosnę. Tak, tak... Półkilogramowy malec... Już usłyszałem, że "nie wiadomo, co z niego będzie". Ja wam pokażę nie wiadomo... Jeszcze się wszyscy zdziwicie!Kiedy na świat przychodzi dziecko z donoszonej ciąży, nikt nie zawraca sobie głowy dziesięcioma gramami spadku lub doboru masy. Jednak gdy chodzi o wcześniaka ze skrajnie niską masą urodzeniową, każdy gram jest na wagę złota. Staś przyszedł na świat z wagą 550g. Najniższa spadkowa wynosiła 460g. Co to jest 90g spadku, prawda? Normalnie dzieci tracą nawet pół kilograma...Tak, tylko wyobraź sobie sytuację, że nasz Wojownik traci pół kilo. Co zostaje? 50g, to nic. Dosłownie nic. Dla niego to 90g to było całkiem sporo. Powrót do wagi urodzeniowej zajął mu dwa tygodnie. Do kilograma dobijał ponad miesiąc. Dla mnie jego masa była obsesją. Przybiera, dobrze. Nie przybiera, chyba coś jest nie tak. Dwa kilogramy osiągnął już na Oddziale Opieki Ciągłej. Cóż to było za święto! Ciocia E. podczas jednej z pierwszych pielęgnacji i ważeniu powiedziała mi, że najgorzej jest dobić do pierwszego kilograma. Miała rację, później wszystko ruszyło. Najbardziej niesamowite jest to, że jak komuś rodzi się dziecko o czasie i waży mniej niż 3kg, to jest uznawane za "kruszynę". Zastanawiam się wtedy, kim dla nich byłby Staś. Pyłkiem kurzu? To dziecko mieściło mi się na załączonych dłoniach. Niecałe 3kg miał po czterech miesiącach, gdy opuszczał szpital. A teraz? Teraz jest już "kawał chłopa". I jestem z niego dumna! Najchętniej czytane Wrzesień miesiącem świadomości o OION. Dużo ludzi myśli, że skoro urodziłem się za wcześnie, to musiałem po prostu podrosnąć, żeby wrócić z Mamą i Tatą do domu. Jeśli mam być szczery to G. wiedzą. Żeby wrócić do domu musiałem się naprawdę wysilić. Włożyłem ogrom pracy we własny rozwój. Lekarze i Położne wokół mnie również stawali na głowie, żeby wszystko było jak najlepiej ze mną. No i Rodzice. Ich prawie nikt nie pyta, a to oni obok mnie musieli stoczyć największą walkę. Nie tylko z fizycznego, medycznego punktu widzenia. Oni toczyli walkę ze sobą, swoimi obawami i lękami, żeby przy mnie być parą supersilnych i nieugiętych w walce rodziców. I dali radę! Jestem z nich dumny! "Wrzesień został okrzyknięty Międzynarodowym Miesiącem Świadomości OION (OION - Oddziału Intensywnej Opieki Neonatologicznej). Organizacja Neonatal Intensive Care Awareness Month ruszyła z tą akcją już 2014 roku. Pora rozsławić ją i w Polsce. Wrzesień to miesiąc, w którym zwraca się uwagę na doświadczenia rodzin na OION-ach, a także z wielką wdz Dwa kroki w tył. Mam w głowie jakieś igły, a koło mojego domku stoi nowe urządzenie. Nie wiem, co to. Co jakiś czas coś niemiłosiernie mną wstrząsa. To nie jest miłe. Mama i Tata są w kiepskich humorach. Chyba coś mi jest. Do tego coś nowego dostaje z pompy. Jakieś nowe lekarstwo. Jestem coraz większy, a zamiast odejmować mi kabli to dokładają. Jak leki zaczynają działać robię się taaaki seeeenny... Po jakimś czasie od podłączenia nowych kabli tata przestał się pojawiać. Co jest?! No i mamy nasz dwa kroki w tył, przed którymi ostrzegała nas Pani Doktor. Staś dostał drgawek klinicznych, podpięte EEG i wdrożone leki wyciszające. Widok wkłuć w główce był przerażający. Do tego z USG głowy wynikły zaniki podkorowe struktur mózgowych. Nie do końca rozumiem, co to znaczy. Czy będzie zdrowy? Co to może oznaczać dla jego przyszłości? Tak wiele pytań... A słyszę tylko, że mózg jest plastyczny i nie potrafią wyrokować. Przez drgawki Stasiowi pogorszyły się parametry. A już wszystko było na prostej. Już myślałam, Szok! Mam rok! To dziś. To był bardzo trudny rok. Rok wielu niewiadomych, wielu wylanych łez. Ale też rok wielu uśmiechów i radości. A wszystko za sprawą tego małego gościa, który zrobił nam niespodziankę i na świecie pojawił się o cztery miesiące za wcześnie. 24 tydzień ciąży, nieco ponad pół kilograma masy i tony woli walki. Mocne serducho, które zadecydowało o tym, że lekarze podejmą z nim tę walkę. O życie, później o zdrowie. I wygrali. Wygraliśmy. Choć momentami nie było łatwo. A dzisiaj? Jakby ktoś go nie znał, to nie zauważy, że Staś przeszedł więcej niż niejeden dorosły człowiek. A świadczą o tym tylko wypisy ze szpitali i blizny na całym ciele po wkłuciach i innych igłach. Zdrowe, radosne, uśmiechnięte, CUDOWNE dziecko. I nie jest to tylko nasza (jego rodziców) zasługa. To zasługa wszystkich dobrych ludzi, którzy są wokół nas. Którzy wspierali nas i Stasia, jak tylko potrafią. Dobrym słowem, myślą, modlitwą. To zasługa całego sztabu ludzi, którzy pracują po to, by ratować takie maluchy. I p Teraz zdrowie wróciło więc i forma musi wrócić, najpierw siła i masa, potem rzeźba i wytrzymałość. Najprawdopodobniej założę dziennik tu na SFD w lutym. Najprawdopodobniej założę dziennik tu na SFD w lutym.Pół kostki w biedrach… Jak widać na powyższym zdjęciu, Spartkowi się powodzi… Nie dość że jest, jak to mawiają moje koleżanki „dopalony, dokuczliwy” – z akcentem na „o”, to i życie towarzyskie kwitnie w najlepsze. Spartkowy brzuch bodajże mógłby zmieścić Czesława w całości, i nie jest to żadne świąteczne przejedzenie… Takowe przydarzyło się akurat w moim przypadku, co wyczytałam niegdyś w Spartkowym spojrzeniu. „Pańci to chyba z pół kostki siana w biedrach przybyło… Musimy nad tym popracować” – pomyślał sobie, odprowadzając mnie szyderczym spojrzeniem… Zauważyłam to i obiecałam poprawę… Oczywiście, po powrocie do domu natychmiast weszłam na wagę – i jak nic, prawie pół kostki! Ma się tę miarkę w oku! Wściekła na siebie, święta, urlopy i cały świat, postanowiłam zabrać się do pracy (no bo o żadnej diecie, w moim przypadku, nie ma mowy! Jak tylko pomyślę o diecie, natychmiast następne kilo w biedrach… – tak to działa). A zatem – nie pozostało mi nic innego, jak wziąć się w garść i codziennie, przez śnieg, lód i niepogodę, jechać do stajni. Pierwszego dnia, zdziwiony moją obecnością dwa dni pod rząd, Spartek ochoczo zszedł z pastwiska i podreptał na ujeżdżalnię. Czesiek, oczywiście, próbował zakłócić naszą idyllę, a to zagradzając drogę, a to kuląc uszy i popychając mnie głową, ale nic z tego! Powiedziałam „Czesław, musisz odejść!” i odszedł… Na ujeżdżalni akurat leżała warstwa białego puszystego śniegu, było więc miękko i przyjemnie – nareszcie mogliśmy popracować, nie obawiając się twardego, nierównego czy śliskiego podłoża. Pamiętacie nasze ze Spartkiem noworoczne postanowienia? Noworoczne Postanowienia by Irina & Spartan Otóż, wzięłam je sobie do serca… a biorąc pod uwagę owe „pół kostki siana w biedrach”, tym bardziej nie zamierzałam ich sobie odpuszczać. A więc trening pierwszego dnia zaplanowałam co do joty. Wiedziałam, że musimy popracować fizycznie – i nie miałam na myśli tylko Spartana. Daliśmy więc z siebie 100%, pracując na linie w kłusie i galopie. Tego dnia zapomnieliśmy o buntach, kłótniach i obopólnych pretensjach. Ja prosiłam konia o ruch, a ten za każdym razem odpowiadał mi pełnym zaangażowaniem i wręcz niespotykaną chęcią do pracy. Po raz pierwszy w życiu widziałam, że sprawia mu to przyjemność! Galopował miękko, lekko i żwawo, a ja czasem przyłączałam się do niego, wykonując swoje niezdarne, imitujące galop podskoki, co Spartek kwitował szyderczą miną i „zdziwionym uchem”, skierowanym w moją stronę. Było nam przyjemnie i wesoło tak razem skakać po zaśnieżonej ujeżdżalni! Na koniec tradycyjnie wykonaliśmy kilka ruchów bocznych i udaliśmy się w kierunku stajni na zasłużony podwieczorek. Smaczne pachnące musli z jabłkami już czekało na Spartka, uszykowane wcześniej w wiaderku. Ufff, co to był za dzień! Pełna wrażeń, uskrzydlona naszym nieoczekiwanym sukcesem, wracałam do domu, a Spartek odprowadzał mnie wzdłuż ogrodzenia padoku, kiedy już szłam do samochodu. Jedna jaskółka wiosny nie czyni No cóż, pomyślałam sobie następnego dnia, „Jedna jaskółka wiosny nie czyni!” Zazwyczaj na drugi dzień nie było już między nami tej iskry… Innymi słowy, kiedy przyjeżdżałam do stajni drugi dzień pod rząd, Spartek po prostu odmawiał zejścia z pastwiska. Ot, takie „Nie przeginaj, pańcia. Za dobrze znam was, człowieków, daj wam rękę, to urwiecie aż po łokieć!”. Dlatego na drugi dzień jechałam do stajni z wątpliwym entuzjazmem, a jednocześnie – z nadzieją i ciekawością, jak to dziś z nami będzie. I wiecie co? Było dokładnie tak samo, jak dnia poprzedniego, czyli i-de-al-nie! Spartan znów chętnie poszedł za mną od koni, pięknie pracował, cieszył się z każdej chwili, którą spędzamy razem. A trzeba powiedzieć, że w międzyczasie do stada dołączyła kolejna krowa – Jóźka! Rudo-miedziana piękność, gwiazda filmowa, podobno pracująca też w zaprzęgu i nawet pod siodłem! (Już mi się marzą wspólne z Jóźką tereny!). No i doszły mnie słuchy, że Jóźka, która miała iście zjawiskowe wejście do stada – z gonitwą za końmi, odpędzaniem ich od siana i nieustającą chęcią do zabawy z kopytnymi braćmi – ostatecznie upodobała sobie za kompana właśnie Spartka! Parę osób mówiło mi, że bawili się ze sobą na padoku (chyba Jóźka pchała Spartka przed siebie, wbijając mu delikatnie rogi w tłusty zadek, co najwyraźniej nie robiło na nim większego wrażenia). Osobiście nie widziałam, ale o zażyłości między nimi przekonałam się, kiedy następnego dnia znów wzięłam Spartka do pracy na ujeżdżalni, a Jóźka czekała na powrót kumpla bitą godzinę, stojąc i mucząc pod wyjściem z padoku. Dopiero po zmierzchu, kiedy odprowadziłam Spartka z powrotem do koni (a także do krów, byka i Cześka), Jóźka w asyście swojego przyjaciela opuściła wartę przy bramce. Tak że miłość międzygatunkowa w stadzie kwitnie! Już nie wiem, z jakiego to powodu zarówno osioł, jak i krowa upodobały sobie towarzystwo mojego rumaka… Może macie jakieś pomysły? Bo ja naprawdę nie wiem… No jeszcze rozumiem – Czesiek. Ale kolejna taka przyjaźń? Miło mi ogromnie, ale sama nie wiem, co o tym sądzić. Człowiek z reklamówką na głowie Jadąc do stajni już piąty dzień pod rząd, zadawałam sobie w myślach pytanie: Kiedy się skończy nasze Eldorado? Podskórnie czułam, że „nic nie może przecież wiecznie trwać…”, a to, że dobra passa ze Spartkiem nigdy nie trwa za długo, wiedziałam najlepiej. Zauważyłam też, że poprzedniego dnia Spartek wykazywał trochę mniej chęci do pracy na linie – nie to żeby się strasznie buntował, ale podłoże nam się trochę pogorszyło, a i zaczynało to być dla niego po-prostu nudne. Huculski umysł nie znosi monotonii we wszystkim, oprócz jedzenia – tu robi wyjątek. Ma być dużo i każdego dnia! Zaś co dotyczy pracy, to wypadałoby już nieco zadania urozmaicić. Dlatego też wczoraj jechałam do stajni z zamiarem, że popracujemy pod siodłem. Daaaawno nie wsiadałam, bodajże od października. W październiku zaś, na naszej przedostatniej jeździe, przytrafiła nam się niezbyt miła przygoda. Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło, ale pewien niepokój pozostał. Kłusowaliśmy sobie po ujeżdżalni, wszystko pięknie-ładnie, aż tu nagle…. Ale po kolei. Ujeżdżalnia jedną stroną graniczy bezpośrednio z lasem, co zazwyczaj trochę konie niepokoi. Spartan nie jest wyjątkiem. Zmierzaliśmy więc sobie kłusem po łuku, w kierunku strasznego lasu, aż nagle mój koń wykonał w miejscu obrót o 180 stopni i pogalopował w przeciwną stronę. Mniej więcej w połowie drogi w poprzek ujeżdżalni znów wykonał obrót o tyle samo stopni, tak by ponownie obrócić się w kierunku lasu i zatrzymał się w miejscu, fukając i łypiąc spode łba w krzaki. Czy się utrzymałam na koniu, biorąc pod uwagę fakt, że średnio radzę sobie w galopie, już o obrotach w powietrzu nie wspominając? Otóż tak, ale w dziwnej pozie: wisiałam pod szyją Spartka, trzymając się jakimś cudem jedną nogą zwisającego strzemienia, drugą chyba próbując chwycić się powietrza i obejmując szyję konia. Dyndałam tak chwilkę, Spartan patrzył w krzaki, a ja błyskawicznie rozważyłam dwa możliwe scenariusze – mogę teraz po prostu delikatnie „glebnąć” tuż przed koniem albo próbować się wczołgać z powrotem w siodło. Właściwie, pierwsza opcja wcale nie była zła – do ziemi było naprawdę niedaleko, pode mną – miękki piasek, praktycznie można by to było podciągnąć pod zeskoczenie z konia. Żadna tam ujma na honorze, zwłaszcza że zero świadków. Ale druga opcja wydała mi się bardziej kusząca, tym bardziej że koń stał i trzymał szyję mocno, bym nie spadła. Zaczęłam wciągać się na koński grzbiet, dosłownie po centymetrze przesuwając nogę coraz wyżej w siodło. Spartek czekał, a wręcz – zdaje się – starał się podnieść szyję wyżej, by mi pomóc. Na pewno zaś stał jak wryty w miejscu, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Po chwili cudem znalazłam się z powrotem na koniu, Spartan odetchnął i ruszyliśmy w kierunku „strachu”, by sprawdzić, co by to mogło być, bo ja naprawdę nic tam wcześniej nie zauważyłam. No i masz ci los – po chwili z krzaków wyłania się grzybiarz z białą reklamówką na głowie, zamiast czapki tudzież parasola. Bo trochę w tym dniu padało. Czy koń miał prawo się przestraszyć? Ależ oczywiście, też bym się przestraszyła, bo twarzy człowieka wcale nie było widać spod reklamówki, a ruchy miał niemalże kocie – jak to wytrawny grzybiarz! Tak że mieliśmy ze Spartkiem przygodę na jesieni, po której jeszcze raz czy dwa wsiadałam, a potem jakoś się nie składało… No i miałam w pamięci te „piruety w galopie”, które z ledwością wysiedziałam (no, powiedzmy, z małą korektą). Jak to się mówi, jesień się skończyła, grzybiarze sobie poszli, a strach pozostał… Eldorado No więc wczoraj pojechałam do stajni z postanowieniem, że wsiadam, bo koń mi się znudzi bieganiem w kółko i – że tak powiem – skończy się Eldorado… Idąc po konia na padok, w myślach obliczałam, który to dzień z rzędu Spartek jest grzeczny… I co to, do diaska, ma znaczyć??? Czy i tym razem grzecznie pójdzie ze mną popracować? No i udało się po raz szósty z rzędu! Nasz absolutny rekord! Mało tego, kiedy Czesiek spróbował mnie odgonić od Spartka (haha, śmieszne to było i urocze) i w końcu stanął na naszej drodze do wyjścia, bym tylko nie zabierała kumpla, Spartan mnie zaskoczył. Położył na Czesława uszy, zrobił wredną huculską minę, wyraźnie dając koledze do zrozumienia, że teraz nie ma czasu na głupie igraszki – że On ma teraz Trening! Byłam dumna z mojego hucuła, że wybrał pracę ze mną. Podczas czyszczenia i siodłania wszystkie znaki na niebie, ziemi i koniu 😉 świadczyły o tym, że jest zachwycony perspektywą pracy pod siodłem. Ryjek mu się śmiał, aż popręg ciężko było dopiąć 🙂 Wkroczyliśmy dostojnie na plac do jazdy i – o niebiosa – co to była za praca! Nigdy, absolutnie nigdy w życiu, Spartan nie wykazał tyle energii i chęci do ruchu naprzód, zresztą, do cofania też – jak trzeba było! Kłus niemalże na samą moją myśl o kłusie! Dodawanie na delikatny dotyk łydką! Utrzymanie tempa niemalże przez cały czas, energia, ruch z opuszczoną głową, niekiedy w pięknym niskim ustawieniu – coś pomiędzy szorowaniem nosem po ziemi a tzw. żyrafą! Starałam się jedynie nie przeszkadzać Spartkowi – myślą ani czynem. Po raz pierwszy nie musiałam go „pchać” do przodu, popędzać, prosić i egzekwować. Z pewnością chętnie by też pogalopował, ale to zostawiłam sobie na następne treningi – wszak sama nie byłam do tego gotowa. Mijając ścianę lasu, Spartek chyba przypominał sobie fakt, że niektórzy ludzie zakładają worki foliowe na głowę i chowają się w krzakach… Wówczas nieco bardziej uważnie spoglądał w stronę lasu, ale szedł dalej, nie zmieniając tempa. Dlatego też właśnie w tym miejscu, gdzie na jesieni zdarzyła nam się nasza „mała wpadka”, zatrzymywałam Spartka co któreś okrążenie, dawałam kawałek jabłka, chwaliłam za piękne i spokojne zatrzymanie i ruszaliśmy dalej – kłusem z miejsca! Echhh, co to były za chwile! Na koniec, w ramach nagrody za piękny trening, zaproponowałam Spartkowi połażenie po płachcie, przechodzenie i cofanie między drągami i parę ruchów bocznych. On doskonale wie, że te ćwiczenia zostawiamy sobie na deser, więc zazwyczaj po ich wykonaniu nie było już mowy o ponownym zakłusowaniu – gdy prosiłam, był bunt. Wczoraj pokusiłam się i to, by przejść jeszcze raz do kłusa (bo wiadomo – dasz rękę, to ci urwą po łokieć!). No i przeszedł do kłusa bez większych oporów, więc i ten mój fortel wczoraj uszedł mi na sucho! No sama nie wiem, co o tym sądzić… Szok. Niedowierzanie. I pytanie – o czym to ja będę pisać, jak mi się koń „naprawi” ostatecznie? Co będę tak przeżywać? Czym się dzielić? Na kogo zwalać winę za swoje jeździeckie niedołęstwo? Przecież nie mogę pisać, jak jest wspaniale, bo i o czym tu pisać? Ot, zagwozdka…
Wiadomo, najpierw masa, potem rzeźba Ale… bez kawy lub herbaty☕️ w ulubionym kubku żaden trening nie będzie udany ️ https://bit.ly/3JZW9yo